środa, 22 maja 2019

Dzień dwudziesty drugi, czyli pat z rana jak śmietana, a na Hyperiona za Chiny nie idę

Witam wszystkich śledzących poczynania!

Dzień był napędzany przez perspektywę pobytu w Landzie Energii, co dla większości stanowiło często jedyny powód zdecydowanie się na tak trudną i nieprzewidywalną wojaż. Plany zakładały brak snu do drugiej w nocy, ale tak zawiało nudą, że podjęliśmy przed pierwszą. Na dobranoc grałam w trąd i szachy, więc super. Owszem, budzik został nastawiony, lecz samoczynnie obudziłam się po godzinie szóstej. Śniadanie zostało zaplanowane na ósmą. Ubrałam się itp. Później zapodałam Kai pata.

Nie tego!

Nie, ten też nie! Graliśmy wszak w szachy. Na śniadanie zjadłam płatki. Kolejnym punktem były Wadowice, jednak nie kupiłam kremówki. Moim zdaniem to strata pieniążków. Ja pamiętam, jak rok temu ktoś przedstawił teorię biznesową, żeby nakupować napoleonek w Koszalinie, przetransportować je do Wadowic pod nazwą kremówki i zarabiać dużo pieniędzy. Pomysł niegłupy w przeciwieństwie do faktu, że zastanawiałam się nad pokonaniem Hyperiona. To taka kolejka górska, którą koniecznie chciałam odwiedzić, ponieważ wyglądała jak zupełnie bezpętlowa. Na miejscu okazała się inna. Nie poszłam, mimo zatwierdzeń Szwajcarskiej firmy. Wierzyłam, że jest bezpiecznie, niesmak z Disneylandu pozostał. A w szwajcarskiej wiosce i tak byłam. Zrobiłam sobie zdjęcie z flagą Szwajcarii, a później na tle Smoka. Ten smok to akurat epicki rollercoaster. Nogi wiszą, a ja sobie jadę. Byłam tam kilka razy.

A w Bumerangu siedziałam pierwszy raz na pierwszym siedzeniu z braku laku. Wrażenia są zupełnie inne!
Teraz wracam do domu. Pozdrawiam każdego z autobusu.

Z poważaniem,
Ja





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz